Przy okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy pojawiły się głosy zatroskanych airsoftowców, że akcje charytatywne w wykonaniu naszej społeczności, to nie najlepszy pomysł. Po pierwsze wątpliwości budzi, czy można zbierać pieniądze na ratowanie życia poprzez prezentowanie replik broni, które to życie odbierają. Z tym stanowiskiem w ogóle nie chcę dyskutować. Po drugie, że przyciąganie uwagi publicznej do air softu może się odbić czkawką. I ten temat poruszę w tym poście.
Mity i strach towarzyszą ludziom od zawsze, ale mity i strach rodzą się z braku świadomości, braku wiedzy i plotek. Co innego, gdy czytamy o nieznanych oszołomach, którzy z gębami pomalowanymi na zielono, uzbrojeni w broń pneumatyczną, wyglądającą jak prawdziwa, wdarli się na teren fabryki stawiając opór ochronie, a co innego, gdy wiemy, że replikami asg bawi się mój siostrzeniec od 3 lat i widziałem jego zdjęcia z tych zabaw, a sam miałem okazję potrzymać i postrzelać z takich zabawek i musze przyznać, jest w tym coś kręcącego.
Zupełnie inaczej jest, gdy polityk czy dziennikarz zacznie wykrzykiwać o niebezpiecznym elemencie, który w lasach, z dala od ludzi ćwiczy się w technikach zabijania i unikania wykrycia, a co innego, gdy z airsoftem ma styczność 30% społeczeństwa na imprezach masowych, integracyjnych i może zobaczyć o nim program FAJNY program telewizyjny.
Airsoft nie powinien bać się publiczności i światła dziennego. Powinniśmy jako miłośnicy tego hobby zrobić wszystko, aby airsoft odarty został z atmosfery tajemnicy i podejrzanych działań, a stał się zabawą dla każdego, rozpoznawaną, lubianą lub nie, ale nie wiążącą się ze strachem, a jedynie z adrenaliną i ekstremalnym sportem jak paintball, offroad, alpinistyka czy spadochroniarstwo.
Od jakiegoś czasu współpracuję z wypożyczalnią ASG na Śląsku i z wielką przyjemnością wziąłem udział w pokazach na imprezie masowej w spodku, o nazwie Testosteron 2011, Maraton Mężczyzn. Impreza to tak naprawdę promocja wszystkiego, co może zainteresować typowego mężczyznę, szybkie samochody, piękne motocykle, seksownie ubrane hostessy, sporty, w tym turnieje sportów walki.
W całym tym natłoku wydarzeń i atrakcji pojawiliśmy się my, airsoftowcy, proponując zwiedzającym strzelnicę. Zarówno typową, "sportową", jak i dynamiczną, tzw. kill house.
Strzelnica początkowo polegała na strzelaniu leżąc lub stojąc do tarcz. Po pierwszym dniu imprezy doszliśmy do wniosku, że ciekawiej jednak będzie dodać trochę atrakcji i ustaliliśmy trzy dystanse, a samo strzelanie zmieniliśmy w dynamiczne, z marszem ku tarczom. W efekcie były trzy dystanse strzeleckie i trzy tarcze, równocześnie na dwóch torach.
Ciekawszy był kill house, w którym byłem instruktorem. Zbudowaliśmy go w oparciu głównie o pudła kartonowe owinięte czarnym stretchem. Pudła są lekkie, łatwe przy ich pomocy zaaranżować ciekawy tor, a repliki z wypożyczalni nie mają tak dużych fpsów, aby się przez nie z łatwością przebijać.
Idea killhouse"u była taka, by ćwiczący, z towarzyszącym mu instruktorem, chodził pomiędzy wyznaczonymi na ziemi rubieżami otwarcia ognia i likwidowali cele, które wskaże im instruktor. Z czasem zaczęliśmy przyspieszać. Gdy na torze na raz strzelało dwóch uczestników, a kulki, w tym rykoszety, fruwały wszędzie naokoło, poziom adrenaliny u uczestników skakał w górę w sposób trudny do opisania. A krzyki instruktora "szybko, szybko!", "cel na prawo!", "naprzód!" dodawały klimatu niemal jak z filmu wojennego.
Rzecz jasna naszym celem nie było szkolenie ludzi z obsługi broni ASG czy tym bardziej broni palnej, choć staraliśmy się zwracać uwagę na warunki bezpieczeństwa. Impreza była masowa, chętnych multum, więc staraliśmy się jak najmniej czasu poświęcać na szkolenie, koncentrując się na tym, by uczestnicy przez minutę na torze odczuli jak najwięcej przyjemności z obcowania z repliką i klimatem "strzelaniny".
Zdarzały się przypadki ekstremalne. Bywali uczestnicy, którzy obycie z bronią prezentowali w sposób profesjonalny, szybko i pewnie likwidując cele, przestrzegając dyscypliny i zasad bezpieczeństwa, w ciszy wykonując instrukcje. Bywali też oszołomy, które kiedyś, gdzieś, miały styczność z bronią, mniej lub bardziej profesjonalną i koniecznie chcieli udowodnić, że są "the best". Z takimi bywał problem, bo zwykle nie wykonywali poleceń, lecieli "na pałę" i mieli w poważaniu "instruktora od zabawek".
Strzelnica była dostępna dla wszystkich, także dla dzieci. Wyszliśmy z założenia, że nie ma lepszej rzeczy dla tych maluchów, niż obcowanie z repliką pod okiem kogoś dorosłego i doświadczonego, kto zwróci uwagę maluchów na różnice, pomiędzy airsoftem, a Call of Duty.
Dużo było też dziewczyn, zwykle namawianych przez swoich mężczyzn, by spróbować swych sił.
Ogólnie było nam bardzo miło widząc na twarzach uczestników uśmiechy i pytających o repliki, sklepy i miejsca, gdzie można pobawić się w airsoft. Nasz czas, myślę, nie został stracony.
czwartek, 17 lutego 2011
ASG w świadomości publicznej
czwartek, lutego 17, 2011
3 comments
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Siema, jak ma się regulamin imprez masowych który zabrania wnoszenia broni na teren, a organizacja imprezy strzeleckiej jak wasza? Dostaliście bez problemu pozwolenie?
OdpowiedzUsuńReplika nie jest bronią więc artykuł imprez masowych jak i ustawa o broni i amunicji nie ma tutaj zastosowania.
OdpowiedzUsuńbyło super, widzieliście Bogdana w Krakowie?
OdpowiedzUsuńMy w Poznaniu wypadliśmy korzystniej i był pełny spontan :)
Gromkowi tak powiedziałem był zadowolony mało tego wychował się w Poznaniu i w tamtych latach tez tak się bawił
pozdrawiam