poniedziałek, 2 lipca 2012

Combat Alert

Długo nic nie pisałem. Wynika to z tego, że zacząłem współpracę w roli redaktora z WMASG.pl oraz tego, że skoncentrowałem się na filmowaniu (między innymi airsoftu), kosztem brania udziału w imprezach. Zmontowanie materiału video jest, rzecz jasna, o wiele bardziej czasochłonne niż napisanie tekstu. Spragnionych treści zapraszam na facebooka Podręcznika, gdzie zdarza mi się wrzucać ciekawe informacje i czyjeś filmy o airsofcie.

Ten wpis dotyczyć będzie Combat Alert, z którego przygotowałem reportaż w formie video dla WMASG.pl. Zapraszam was do obejrzenia 20 minutowego materiału i podzielenia się swoimi wrażeniami.


Combat Alert wywoływał we mnie dotąd dwa skojarzenia. Niegdyś głośno było na Mazowieckich forach o tym, że ta impreza odbywa się w bezpośredniej bliskości schroniska dla zwierząt. Mimo zapewnień organizatora, że żadne zwierzę nie cierpi, środowisko ówczesnego warrior.pl wpisało imprezę na czarną listę. Nie wiem jak było naprawdę, ale poznawszy organizatora osobiście, Marcina Korowoja śmiem przypuszczać, że nagonka zaczęła się od zwykłej zawiści i środowisko uległo demagogii wrogów wszystkiego, co komercyjne. Bo Combat Alert od początku był drogą imprezą, choć zważywszy na ilość sprzętu i rozmach imprezy, myślę, że cena biletu wstępnego był adekwatny.

Obecnie ten problem nie istnieje, ponieważ w 2012 impreza odbyła się w innym terenie, na wojskowym poligonie w Zegrzu.

Drugie skojarzenie dotyczyło ceny i logistyki. Mnóstwo pojazdów pancernych, terenowych samochodów, ogromna ilość graczy. Słowem zlot czyli impreza dużego kalibru. Jako że gustuję w milsimach i grach taktycznych, nigdy dotąd nie byłem na CA i jakoś nawet nie żałowałem, choć ciekawość zawsze gdzieś tam czaiła się wśród moich myśli. I co roku sprawdzałem ile kosztuje bilet i czy przypadkiem mnie nie stać.

Właśnie dlatego gdy po rozpoczęciu współpracy z WMASG redaktor naczelny, Regdorn, zapytał się, czy bym nie pojechał na Combat Alert podnieciłem się jak małe dziecko i z trudem udawaną obojętnością odpowiedziałem, że jest taka możliwość.

Combat Alert jest nietypową imprezą w Polsce nie tylko ze względu na koszt (ponad 200 zł za bilet), ale także dlatego, że impreza jest poprzedzona serią spotkań organizacyjnych z uczestnikami. Nie wiem dokładnie jak one wyglądały, ale znamienne jest, że na pół roku przed imprezą sztaby zaczynają przygotowania, spotkania, negocjacje. Z ciekawostek, w tym roku oba sztaby przedstawiły listę zapotrzebowania. Rachunki za te działania wyniosły dla jednej strony ponad 3 tyś. zł. a dla drugiej ponad 4 tyś. zł. Jedna ze stron, Republika Wschodu, dysponowała modelem samolotu RC z zamontowaną kamerę (widać go w reportażu).

Bodaj dwie edycje temu zlot CA podzielony był na kilka scenariuszy. Jeden z nich, nocny, był zorganizowany przez grupę FIA (nie raz ją na łamach bloga chwaliłem). Scenariusz spodobał się na tyle, że rok później główny i jedyny scenariusz CA opracowywali już ludzie z FIA. W tym roku autorem scenariusza był Agapow z FIA. I to kolejny plus, bo w myśleniu Agapowa wyraźnie widać silne motywy symulacyjne. Oto mamy system dziesięciu flag, niezrównoważone zasoby obu stron i multum możliwości. Kluczem do zrozumienia 'milsimowości' CA jest NIEZRÓWNOWAŻENIE stron. I to niezrównoważenie zupełne, zarówno liczbowe jak i w sprzęcie transportowym. Słabszej stronie stawiono wyższe wymagania w stosunku do umiejętności . Niestety w mojej ocenie przeliczono się z możliwościami Koalicji Zachód. Gdyby słabszą stroną były bardzo silne i doświadczone ekipy milsimowe, walka byłaby zacięta do ostatniej chwili, a wygrana mogłaby być udziałem Dawida, nie Goliata. Jednak to wymagało bardzo wysokiego morale i zupełnie niestandardowego sposobu myślenia dowódców pododdziałów. Wykorzystywania słabości przeciwnika, elastycznego dostosowywania się do bardzo dynamicznie zmieniającego się pola walki, szybkiej decyzyjności i precyzji wykonania.

Tymczasem strona słabsza, Koalicja Zachód, walczyła owszem, ale stosowała te same metody co przeciwnik, czyli tworzyła front, walczyła na przyczółkach. To przy przewadze przeciwnika niemal 2:1, a nawet 3:1 licząc wpływ pojazdów, było skazane na porażkę. I w ostatecznym rozrachunku zepsuło zabawę obu stronom, bo nie jest w airsofcie zabawne mieć przewagę przez cały czas. To co graczy kręci najbardziej to wygrywanie, ale jeśli zwycięstwo nie jest łatwe.

Ewidentnym przykładem na brak elastyczności Koalicji Zachód w działaniu był problem z radiami. Oddziały zostały wyposażone w radiostacje RF 10, ale okazało się, że w rejonie bazy sygnał jest zagłuszany. Nasłuchałem się przy okazji sporo cierpkich słów o przeciwniku, który gra tak nieczysto i zagłusza sygnał. W efekcie spora część działań była organizowana bez koordynacji. Tylko kilka ekip wpadło na pomysł, że można się porozumiewać na większą odległość poprzez... komórki. Nawet jeśli ktoś uważał, że komórki nie są dopuszczane przez organizatora, wystarczyło zapytać. Brak tak prostego rozwiązania na problem jest dość szokujący, nieprawdaż?

Z drugiej strony, Republiki Wschodu, organizator chyba nie docenił stopnia przygotowania. Być może w zamyśle miała to być bardzo liczna, ale źle skoordynowana masa airsoftowców, którzy po prostu chcą sobie do kogoś postrzelać. Tymczasem już odprawa przed grą pokazała, że ta masa zmieniła się w ... wojsko. Owszem, może nie oddziały specjalne czy kompania reprezentacyjna, ale apel odbył się iście po wojskowemu, bez protestów i demonstracji indywidualizmu (co się często zdarza w środowisku airsoftowców). A gdy apel się skończył, nie rozpadło się to wszystko, ale mechanizm wojskowy działał nadal. Sztab batalionu, pluton ochrony sztabu, kompania zmotoryzowana, która odpowiadała za pojazdy (kierowcy i strzelcy), kompanie piechoty, wykonywanie rozkazów, raportowanie sytuacji, wymiana ludzi - poziom, który czasem trudno uświadczyć na większych milsimach. Dwieście karnych graczy działających jak jednostka wojskowa przez 24 godziny. Naprawdę warto było to zobaczyć. I nawet śmieszne przykłady partactwa i braku komunikacji jak podczas pokazanego w reportażu fuckupu z friendly fire nie umniejszają tego osiągnięcia. Bo fuckupy tego rodzaju potrafią zdarzać się także w żołnierzom.

Cieszę się, że gracze chcą się bawić na dużą skalę i nie skąpią grosza. Po tym co zobaczyłem zamarzyło mi się, aby po jednej stronie stanął po raz kolejny batalion piechoty pod dowództwem Kubixa, po drugiej Major Rocco A. Spencer na czele kompanii złożonej ze zgranych teamów milsimowych. Taka impreza przeszłaby do historii.

Jednak wg rozmów z organizatorem następna edycja Combat Alert ma być międzynarodowa i zapewne poziom organizacji, a przede wszystkim komunikacji spadnie, z powodów językowych. Zyskamy jednak w zamian coś innego, interesującą i w Polsce konkurencję dla Berget i Border War.

Trzymam za Combat Alert kciuki.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Wspiera nas:

 
Google