niedziela, 13 marca 2016

Sztabowe ćwiczenia rezerwy Wojska Polskiego



Wzięli mnie ostatnio do wojska na ćwieczenia rezerwy. Na 11 dni.

Spokojnie, pobór nie wrócił, nie trzeba się bać fali, nocnych harców i sfrustrowanych kaprali krzyczących na koty… No może i można, gdzieś, jak się ma pecha, ale ja się z tym nie spotkałem. Ale od początku.

W ramach Zasadniczej Służby Wojskowej zostałem powołany w 1998 roku, kiedy to skrócono pobór z 15 do 12 miesięcy. W 2007 byłem na miesięcznym szkoleniu rezerwy. Od tamtej pory nie miałem przyjemności. Tak, przyjemności, bo ja to lubię. Po co płacić ciężkie pieniądze za milsimy czy strzelnicę, gimnastykować się z urlopami, jeśli na koszt państwa można robić mniej więcej to samo?

Tak sobie pomyślałem i poszedłem na WKU (Wojskowa Komisja Uzupełnień) by zgłosić się na ćwiczenia rezerwy. Takich chętnych jest coraz więcej, więc ci, którzy nie mają ochoty, nie mają czego się bać. Przynajmniej w moim praskim WKU dobrze wiedzą, że jak ktoś chce, to powołania uniknie, więc dwa razy pytają, czy oby na pewno tego chcę. I trzeba uparcie przytakiwać, aby wrzucili Cię na listę.

Nie raz zdarza się, że ktoś się zgłosi, po czym gdy ćwiczenia są ogłoszone (dostaje list z WKU), ten ktoś się wycofuje. I to problem dla WKU bo nagle muszą znaleźć kogoś na zastępstwo. Bo już na siebie wzięli to zobowiązanie i już machiny nie interesuje, że delikwent zasłonił się L4 (zwolnieniem lekarskich) czy innymi ważnymi przyczynami (a czasem zwykłym „nie pasuje mi”, jak mi się zdarzyło w 2015).



I oto trafiłem do jednostki w Braniewie, do 9 Brygady Kawalerii Pancernej. Wraz z 23 innymi rezerwistami, zarówno starej daty jak ja, jak i ze świeżyzną niedługo po kursie przygotowawczym w NSR (Narodowe Siły Rezerwowe) czy podchorążymi z SPR (Szkoła Podchorążych Rezerwy).

Razem z innym dojeżdżającym w Warszawy przyjechałem w nocy dzień przed wyznaczoną datą – połączenia PKP z Braniewem są bardzo słabe. Bez problemu znalazły się dla nas dwa zasłane łóżka. Kto był w woju, pamięta stalowe „wozy”, które potwornie skrzypią przy każdym ruchu. Były odmalowane, ale mało wygodne. Przykryciem były dwa koce, w sali było dość ciepło.
żródło: strona 9 BKPanc
Właściwego dnia powołania spotkaliśmy się wszyscy rezerwiści w klubie żołnierskim i byliśmy raczeni filmami o jednostce. A że mają tam pracowników odpowiedzialnych za media, byłoby całkiem ciekawie, gdyby nie to, że każdy filmik pokazano nam przynajmniej trzy razy. Nadrobiłem spore zaległości w czytaniu Żołnierza Polskiego i trafiłem przed kilka stolików, przy których przeprowadzono papierkologię, w tym najważniejszą, czyli sprawę wynagrodzenia. Starszy kapral (mój stopień) zarabia ok. 81 zł brutto dziennie podstawy plus jakieś dodatki (zagmatwane to) plus zwrot za dojazd w obie strony. Kasę dostaje się na koniec, do ręki albo na konto. Mi ostatecznie wyszło ok. 85 zł netto za dzień, plus dojazd, przelew dotarł na konto w dniu wyjścia z jednostki.

Jeśli ktoś zarabia więcej, to zostaje mu to wyrównane, ale nie wiem jak dokładnie, bo ta sytuacja mnie nie dotyczyła (chwilowo jestem bezrobotny, z zawieszoną działalnością gospodarczą).
żródło: strona 9 BKPanc
W powołaniu była mowa, aby zabrać przedmioty do higieny własnej oraz bieliznę. Pierwsza połowa dnia to poza papierkologią było wydawanie, przymierzanie i wymienianie sortów mundurowych. Dodatkowo dostaliśmy ręczniki (chusty raczej), zasobnik zbliżony do plecaka, wieszaki na ubrania, a na własność nowe klapki i skarpety (ze sztucznych podejrzanych materiałów, więc nie używałem). Nie dostaliśmy nic do pastowania butów więc przynajmniej moje szybko zaczynały przypominać siedem nieszczęść – ale żaden zawodowy żołnierz nie zwrócił mi uwagi. Podobnie jak na brodę, która mnie zdobiła (no dobra, jeden zwrócił, ale w stylu „z tą brodą to powinieneś być marynarzem”, a nie jako przytyk).
żródło: strona 9 BKPanc



Zostaliśmy przywitani przez dowódcę jednostki jako „panowie oficerowie” w wyniku czego, połowa z nas dostała udaru mózgu. Po ocuceniu okazało się, że naprawdę wszyscy nas bardzo dobrze traktują, a połowa to rzeczywiście oficerowie (większość po SPR, kilku było emerytami po służbie zawodowej).

Okazało się też, że część z nas powołana została na ćwiczenia sztabowe w tzw. Grupie Operacyjnej na czas ćwiczeń dywizyjnych, a część do ćwiczeń jako kompania dowodzenia. Ja znalazłem się w tej pierwszej, co mnie nawet ucieszyło, bo z racji moich airsoftowych doświadczeń, zawsze byłem ciekaw jak działa sztab w WP (Wojsku Polskim).


Jak wyglądały nasze dni w 9 Brygadzie? Pobudka z rana, koło 6-6.30. Ja się budziłem wcześniej, aby na spokojnie poczytać książkę wiadomo gdzie ;) Później wspólny przemarsz na stołówkę. Zdziwiło nas, że nikt nigdy nie liczył ilu nas jest, ile porcji nam wydano itd. Wcześniej zawsze było to nieodzowne. Tu na upartego można by było zjeść i 3 porcje na posiłek. Ale po prawdzie nie było takiej potrzeby. Mało który z rezerwistów był w stanie zjeść całą wydaną porcję. Żarcie nie było super smaczne, ale nie było też odrzucające. Ot, trochę mięsa, trochę innych produktów, nieograniczona ilość chleba, słodka herbata albo kompot do popicia.

Przeszliśmy zajęcia z BHP, informacji niejawnych, strzelania z P83, wszystko szybko, aby się wyrobić w ograniczonym czasie. Dla tych co wojska nie znają, zawodowi o 15 kończą pracę i lecą do domu. Mieliśmy szczęście i na czas ćwiczeń niektórzy zostawali dłużej. Ale tylko niektórzy i nie zawsze. Ale z planem się wyrobili. Było też ćwiczenie pseudoterenowe, gdzie zapoznaliśmy się bardzo pobieżnie z działaniem sztabu. Na tyle pobieżnie, że właściwie coś wiedzieliśmy o jakiś fragmentach danej funkcji w sztabie, ale nie łapaliśmy jeszcze samej idei całości. Tego mieliśmy się dowiedzieć na poligonie.

żródło: strona 9 BKPanc
Po dwóch dniach na jednostce i strzelaniu z P83 (zwanym PW, czyli Pistolet Wojskowy) zostaliśmy przerzuceni na odremontowany poligon w Bemowie Piskim, koło Orzysza. Ktoś wymyślił, że zamiast normalnych posiłków w dwóch jednostkach lepiej nam wręczyć racje z Arpolu. I w łazience część z nas podgrzewała konserwy :P


Luuuudzie, byliśmy w szoku. To wyglądało jak tani, ale nowoczesny hotel. Wojskowe „wozy” zastąpiły miękkie łóżka, zamiast dwóch kontaktów na izbę żołnierską mieliśmy po dwa kontakty na osobę, zamiast po 4-6 w izbę było nas po 3 na pokój. Wszystko dopiero co odmalowane, łazienka cud malina, wszystko sprawne i lśniące. Pięknie. Takie wojowanie na poligonie to ja rozumiem ;)
O wszystkich aspektach ćwiczenia pisać nie będę. Ćwiczenie było jawne, ale zawierało elementy niejawne, więc sami rozumiecie.



Przez Bemowo cały czas przewijają się różne wojska, w tym samym czasie potrafią odbywać się dwa i więcej ćwiczeń. Jest spory ruch, sporo różnych ludzi, jest wiele budynków z małymi pokojami, hala sportowa, siłownia, stołówka i pewnie mnóstwo rzeczy, których nie widziałem. Dla zainteresowanych – w tym samym miejscu zdaje się odbywały się szkolenia dla dowódców Combat Alert, możecie poszukać informacji, bo tam chłopaki dokładniej zwiedzili zaplecze poligonu. My robiliśmy sztab czyli symulowaliśmy działanie Grupy Operacyjnej brygady pancernej, jedliśmy i spaliśmy. I raz poszliśmy w teren pooglądać jak tzw. organ dowodzenia brygady i batalionu wygląda naprawdę w terenie.

Tu wspomnę o pierwszym absurdzie armii, jako wielki fan Paragrafu 22 nie mógłbym sobie tego odpuścić. Wraz z innym kapralem zostałem powołany na stanowisko tecnik audiowizualny do sekcji wychowawczej. Tyle, że ta sekcja nie miała na tych ćwiczeniach w ogóle działać. Dość przypadkowo zostaliśmy przydzieleni do sekcji Wsparcia Dowodzenia i Łączności, tzw. S6. Uff, to najciekawsza fucha jak dla mnie. Akurat ten element jest najbardziej zbliżony do działań w airsofcie.

Dopiero późno w trakcie całych ćwiczeń dowiedzieliśmy się, że w naszej GO nie było w ogóle tej komórki, która w fazie wojny odgrywa największe znaczenie czyli TOC (Tactical Operation Centre, po polski Taktyczne Centrum Operacyjne). Znacie to miejsce z wielu filmów, choćby Black Hawk Down czy Misja Afganistan. To tam dowódca podejmuje decyzje i śledzi sytuacje w czasie rzeczywistym. To czym my się zajmowaliśmy, to planowanie, a więc myślenie do przodu, zbieranie informacji, tworzenie opracowywanie możliwych opcji, przygotowywanie warunków dla dowódcy, by podjął najlepszą decyzję. Oraz rozkminienie niezbędnych środków zabezpieczających te już podjęte decyzje.


Na moim podwórku, S6, do nas należało rozpisanie jak nasza brygada ma się łączyć z dywizją i podległymi brygadzie pododdziałami. Gdzie będą stanowiska dowodzenia pododdziałów i kiedy należy je przesunąć, aby zminimalizować zagrożenie ich zniszczenia. To jedna z największych zmian o jakich się dowiedziałem (spokojnie, ew. przeciwnicy też to dawno wiedzą). Za PRLu nasze stanowiska dowodzenia miały charakter statyczny, stąd tyle SD, które dziś służą naszej airsoftowej rozrywce. W strukturach NATO przyjmuje się, że stanowiska dowodzenia należy nieustannie przesuwać i wszystko inne jest do tego dostosowane. Czyli nie ma wygodnych foteli i wielkich ekranów, bo zaraz cały majdan trzeba brać pod pachę, ładować się do samochodów i przewieźć o kilka / kilkanaście kilometrów. I tak w kółko Macieju. Dobrze, że my tylko symulowaliśmy :) Ale straszyli nas, że za jakiś czas znów nas powołają i wtedy będziemy już w lesie się rozkładać… i co chwila przestawiać. Swoją drogą, wolałbym się tak cały czas przestawiać, niż oberwać rakietą. Rzecz jasna, to nie usuwa zagrożenia, tylko zwiększa szansę, że uda się zniknąć z punktu nim przeciwnik zdoła nas unicestwić. Takich myków jest więcej, ale nie będę o nich pisał. Otwiera głowę i uświadamia, że wojskowi też starają się mieć ją otwartą. Mimo, że jestem pewny, sporo betonu nadal w niej zalega.

żródło: strona 9 BKPanc
A skoro o zawodowych, to wszyscy rezerwiści zgodnie ustaliliśmy, że trafiliśmy na zajebistych ludzi, miłych, aktywnych i chcących nam coś przekazać. My też nie byliśmy źli. Żadnego spicia się, żadnych ekscesów W TRAKCIE powołania (przybycia najebanym do jednostki nie liczę, bo był pewien kolega, który z miejsca dostał ksywę Promil ;). Nie mówię, że byliśmy święci – o nie, ale zdecydowanie nie było z nami problemów, a myślę, że zdecydowana większość starała się na swoich stanowiskach załapać jak najwięcej i pomagać zawodowym na tyle, na ile byliśmy w stanie. A że wiele nie mogliśmy, bo dla każdego była to zupełna nowość… Nawet eks zawodowi wśród nas byli z pododdziałów liniowych, a nie ze sztabów.

Gdy już wiedzieliśmy co mamy robić, przez trzy doby mieliśmy wprowadzony system zmianowy. 12h na stanowisku w sztabie, 12h odboju (czyli spanie, żarcie, w moim przypadku jeszcze granie w erpegi z dwoma kolegami). Ciężko nam było się przestawić na nocne życie, a gdy już się zaczęło udawać… koniec ćwiczenia.

Z ciekawostek, jeśli ma się nocna zmianę, w ciągu dnia obiad nie przysługuje. Za to obiad wydawany jest ok 1.30 – 2.00 w nocy. Ale pisałem już, że nikt przy wydawaniu nas nie rejestruje ani nie liczy?


Na koniec powołania wróciliśmy na jednostkę w Braniewie, pokazano nam czołg PT-91 Twardy (czyli zmodernizowany T72), rozliczono ze szpeju i pożegnano.

To była fajna przygoda, z fajnymi ludźmi, dowiedziałem się ciekawych rzeczy i zrewidowałem swoją opinię o wojsku. Pobór odszedł do lamusa, a z nim pewna idiotyczna mentalność żołnierzy. Podobno gdzieniegdzie jeszcze wyłazi, ale to wyjątki, o których tylko słyszałem od kolegów, ale sam nie uświadczyłem. Chyba przejdę się znów na WKU… Tylko czy żona mnie za to nie zabije. Bo chyba ona wraz z córą najgorzej ten czas przeżyły.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy rezerwa ma wyjścia na przepustki do domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy od dowódcy, np. na tym konkretnym ćwiczeniu nie było nawet przepustek stałych po godzinach, aby wyjść na miasto. Podczas dłuższych szkoleń przepustki do domu są, ale podczas takich krótkich (a 10 dni to krótko) nie ma.
      Wiadomo, są też sprawy ważne, na które dostaje się przepustki. Można też iść do dowódcy i go przekonać. Znów, zależy od dowódcy.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Wspiera nas:

 
Google